Idąc wieczorem brzegiem morza,
każdy człowiek podziwia zachodzące słońce. Pomarańczowa łuna, otaczająca złotą
kulę odbija się od tafli wody, dając oczom namiastkę nieba. Odgłos fal, spokojnie odbijających się od klifu jest
rozkoszą dla uszu, a chłodny, pływający pod stopami piasek radością dla ciała.
Ale nigdzie na świecie nie można poczuć tego, co dzieje się nad polskim
Bałtykiem. Ludzie szukają szczęścia po drugiej stronie kontynentu, jednak nigdy
nie potrafią dostrzec raju, który mają tak blisko. Po cóż interesować się
hektolitrami słonej wody i tonami piasku, jeśli kilkanaście metrów dalej jest
aleja, a przy niej lokale ze słodkimi napojami. Przecież od podziwiania
horyzontu jest molo, a nie dzika plaża, którędy chodzą tylko samotnicy. Nie da
się zrobić efektownego zdjęcia, bo nikt nie uwierzy, że byłeś w Gdańsku. Wydmy
i trawy można znaleźć na działce u babci. Tylko mniejszość potrafi docenić to,
co naprawdę jest piękne. Do tej mniejszości należę ja – Nala. Czemu Nala? A
pamiętacie ukochaną Simby? Kiedyś byłam twarda i odważna, jak lew, jednak teraz
już taka nie jestem. Mam dwadzieścia lat. Od urodzenia mieszkałam w USA, ale
jestem polką. Pewne wydarzenie nakazało mi wrócić do Polski, jednak tamtego
dnia moje życie zmieniło swój bieg… 11 września 2001, godzina 9:59, Nowy Jork,
180 Broadway. Mówi wam to coś? Bo mi niestety tak. Tego dnia została mi tylko
malutka fotografia mamy, którą nosiłam w kieszonce dziecinnej podkoszulki.
Miałam wtedy lekcje. Niedawno skończyłam osiem lat. Chodziłam do
polskiej szkoły, więc byłam w drugiej klasie. Gdzieś po trzeciej lekcji,
podeszła do mnie moja wychowawczyni ze łzami w oczach i zaprowadziła do
dyrektora. Poprzedniego dnia, uderzyłam kolegę, bo przywiązał moje długie
warkocze do krzesełka. Bałam się, że będę musiała za to zostać po kozie, ale
miałam już plan ucieczki. Jednak to nie o to chodziło… Wysocka posadziła mnie
na wysokim obrotowym krześle Jamesa Stephensona i kazała zaczekać. Zrobiłam jak
sobie życzyła, oglądając z zaciekawieniem medale i puchary w gablocie. Nagle do
gabinetu wśliznęli się po kolei: dyrektor, moja wychowawczyni i pani pedagog.
- Zosiu… - powiedziała
Wysocka, a we mnie się zagotowało. Nie cierpiałam swojego imienia, którego jak
na złość wszyscy nadużywali.
- Musimy ci coś
powiedzieć, ale nie płacz. – kontynuował Stephenson, wyjątkowo spokojnie.
- Twoi rodzice,
dziadkowie, ciocia i wujek… - pedagog głośno przełknęła ślinę. – Zginęli w
ataku terrorystycznym. – nie wiedziałam za bardzo, co takiego się stało.
- Jeśli zginęli, to na
pewno się znajdą. Moja mamusia zawsze tak mówi. – powiedziałam z uśmiechem na
ustach, a z oczu mojej nauczycielki poleciała łza.
- To może tak… -
próbował dyrektor. – Nie masz już ani mamy, ani taty, ani babci, ani dziadka,
ani wujka, ani cioci! Rozumiesz?! – powiedział donośnym głosem, a do mnie
dotarło.
Dotarło do mnie, że zostałam sama, samiuteńka, jedyna na
świecie…
Miesiąc później przyleciałam do
Gdańska, do domu dziecka. Dlaczego tutaj? Moja mama stąd pochodzi, więc
stwierdzono, że powinnam się tu wychowywać. Zawsze marzyłam, żeby zobaczyć
morze, o którym opowiadała mi mama. Byłam szczęśliwa, kiedy ujrzałam to, o czym
tak wiele się nasłuchałam.
Lata mijały, ja rosłam na bardzo
wysoką i silną psychicznie dziewczynę, którą życie ciężko doświadczyło. Mając szesnaście
lat, stało się jednak coś, co złamało mnie od środka. Od tamtego czasu, nie
ufam już nikomu, a z twardziela zmieniłam się w samotnika, który najlepiej
czuje się sam ze swoimi myślami.
Był to wrzesień. Jak zawsze miałam w zwyczaju, wzięłam gitarę i zaczęłam
rozszyfrowywać nuty kolejnych piosenek Dżemu. Mój tata zawsze go słuchał, stąd
sentyment do tego zespołu. Na szafce obok łóżka leżał laptop, na którym w
kiepskiej rozdzielczości trwał finał Mistrzostw Europy 2009. Była przerwa, a
ponieważ musiałam jakoś odreagować, zaczęłam śpiewać. Jednak, kiedy została
posłana pierwsza w drugim secie zagrywka, odłożyłam instrument i przypatrywałam
się kolejnym akcjom. W drużynie juniorek byłam rozgrywającą. Z tego, czego
dowiadywałam się od trenerów, podobno całkiem niezłą. Był to dla mnie jedyny
sposób, żeby przetrwać ciężkie lata w sierocińcu. Z przerażeniem oglądnęła
kolejne sety, jednak, gdy sędzia odgwizdał koniec meczu, zaczęła skakać i
krzyczeć z radości. Zadzwoniłam do Maćka – swojego chłopaka, który nigdy nie interesował
się siatkówką, ale miałam nadzieję, że z czasem ją polubi. Umówiłam się z nim
na wieczór, koło naszej ulubionej kawiarni. Gdy nadeszła upragniona godzina
ubrałam się w stosowne do sytuacji ubrania i wyszłam na miasto. W międzyczasie
zadzwonił Maciek i powiedział, żebym przyszła na plażę, koło lasu, bo ma dla
mnie niespodziankę. Na początku protestowałam, bo był to nieuczęszczany teren i
nieoświetlony. Pomimo tego, poszłam. Gdy byłam na miejscu, Maciek stał w
towarzystwie kolegów, których nigdy zbytnio nie lubiłam.
- Cześć Nalu! –
powiedział i zbliżył się do mnie, łapczywie wpijając się w moje usta. Nie był
to zwykły, delikatny pocałunek, jakbym zazwyczaj mnie obdarzał. Zaczynałam się
bać.
- Czemu kazałeś mi tu
przyjść? – spytałam z niepokojem. Dwóch pozostałych zaczęło się zbliżać.
- Wygraliśmy mecz,
tak? Nie pamiętasz, co mi mówiłaś jeszcze całkiem niedawno? – mówił
lekceważącym tonem. Zaczęłam szukać w myślach, co ja mu mogłam takiego
powiedzieć. – „Za wygraną z Francją zrobię wszystko” – złośliwie zmieniał głos.
- A co to ma
wspólnego? – zaczęłam się cofać, widząc, jak koledzy Maćka podchodzą coraz
szybciej.
- Ty wiesz o co mi
chodzi… - mruknął i rzucił się na mnie, przewracając na ziemię. Chłopaki
zaczęli się śmiać, a ja przerażona krzyczałam i wyrywałam się Maćkowi, jednak
to nic nie dawało. Nie mogłam znieść jego okropnego dotyku i tego wzroku, jakim
hiena patrzy się na swoją ofiarę. Błagałam go, żeby mnie zostawił, ale on nie
słuchał. Zdarłam sobie całe gardło, jednak moje wołanie przyniosło w końcu
upragniony skutek. Podbiegło do nas dwóch potężnych mężczyzn, którzy uratowali
mnie od najgorszego. Uciekałam stamtąd najszybciej jak mogłam.
Nie dzwoniłam na policję, ani
nikomu o tym nie mówiłam. Bałam się, że Maciek może nie dać za wygraną. Tak
przeżyłam kolejne cztery lata – w tajemnicy, nie odzywając się do nikogo, w
strachu i nadziei, że zaszyję się gdzieś na końcu świata, gdzie nikt mnie nie
znajdzie.
Oto i prolog :)
Wróciłam jednak do siatkówki, bo najłatwiej mi się to piszę, bo po prostu to
lubię :)
Pozdrawiam i proszę, komentujcie!
Bardzo fajny styl pisania... i wg fajnie się zapowiada :D
OdpowiedzUsuńczekam już na kolejny :)
całuski ;*
dzięki :) kolejny pewnie koło soboty :)
UsuńSuper, że powrocilas z siatkarskim opowiadaniem! Twoj styl jest genialny, wiec nie możesz go marnować :D Początek smutny...mam nadzieję, że "ktoś" odmieni losy bohaterki.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny i pozdrawiam!
****
zapraszam: spojrzeniem-wyznawaj-mi-milosc.blogspot.com
dziękuję bardzo :)
Usuń