wtorek, 8 października 2013

Prolog



Idąc wieczorem brzegiem morza, każdy człowiek podziwia zachodzące słońce. Pomarańczowa łuna, otaczająca złotą kulę odbija się od tafli wody, dając oczom namiastkę nieba. Odgłos  fal, spokojnie odbijających się od klifu jest rozkoszą dla uszu, a chłodny, pływający pod stopami piasek radością dla ciała. Ale nigdzie na świecie nie można poczuć tego, co dzieje się nad polskim Bałtykiem. Ludzie szukają szczęścia po drugiej stronie kontynentu, jednak nigdy nie potrafią dostrzec raju, który mają tak blisko. Po cóż interesować się hektolitrami słonej wody i tonami piasku, jeśli kilkanaście metrów dalej jest aleja, a przy niej lokale ze słodkimi napojami. Przecież od podziwiania horyzontu jest molo, a nie dzika plaża, którędy chodzą tylko samotnicy. Nie da się zrobić efektownego zdjęcia, bo nikt nie uwierzy, że byłeś w Gdańsku. Wydmy i trawy można znaleźć na działce u babci. Tylko mniejszość potrafi docenić to, co naprawdę jest piękne. Do tej mniejszości należę ja – Nala. Czemu Nala? A pamiętacie ukochaną Simby? Kiedyś byłam twarda i odważna, jak lew, jednak teraz już taka nie jestem. Mam dwadzieścia lat. Od urodzenia mieszkałam w USA, ale jestem polką. Pewne wydarzenie nakazało mi wrócić do Polski, jednak tamtego dnia moje życie zmieniło swój bieg… 11 września 2001, godzina 9:59, Nowy Jork, 180 Broadway. Mówi wam to coś? Bo mi niestety tak. Tego dnia została mi tylko malutka fotografia mamy, którą nosiłam w kieszonce dziecinnej podkoszulki.

Miałam wtedy lekcje. Niedawno skończyłam osiem lat. Chodziłam do polskiej szkoły, więc byłam w drugiej klasie. Gdzieś po trzeciej lekcji, podeszła do mnie moja wychowawczyni ze łzami w oczach i zaprowadziła do dyrektora. Poprzedniego dnia, uderzyłam kolegę, bo przywiązał moje długie warkocze do krzesełka. Bałam się, że będę musiała za to zostać po kozie, ale miałam już plan ucieczki. Jednak to nie o to chodziło… Wysocka posadziła mnie na wysokim obrotowym krześle Jamesa Stephensona i kazała zaczekać. Zrobiłam jak sobie życzyła, oglądając z zaciekawieniem medale i puchary w gablocie. Nagle do gabinetu wśliznęli się po kolei: dyrektor, moja wychowawczyni i pani pedagog.

- Zosiu… - powiedziała Wysocka, a we mnie się zagotowało. Nie cierpiałam swojego imienia, którego jak na złość wszyscy nadużywali.

- Musimy ci coś powiedzieć, ale nie płacz. – kontynuował Stephenson, wyjątkowo spokojnie.

- Twoi rodzice, dziadkowie, ciocia i wujek… - pedagog głośno przełknęła ślinę. – Zginęli w ataku terrorystycznym. – nie wiedziałam za bardzo, co takiego się stało.

- Jeśli zginęli, to na pewno się znajdą. Moja mamusia zawsze tak mówi. – powiedziałam z uśmiechem na ustach, a z oczu mojej nauczycielki poleciała łza.

- To może tak… - próbował dyrektor. – Nie masz już ani mamy, ani taty, ani babci, ani dziadka, ani wujka, ani cioci! Rozumiesz?! – powiedział donośnym głosem, a do mnie dotarło.

Dotarło do mnie, że zostałam sama, samiuteńka, jedyna na świecie…

Miesiąc później przyleciałam do Gdańska, do domu dziecka. Dlaczego tutaj? Moja mama stąd pochodzi, więc stwierdzono, że powinnam się tu wychowywać. Zawsze marzyłam, żeby zobaczyć morze, o którym opowiadała mi mama. Byłam szczęśliwa, kiedy ujrzałam to, o czym tak wiele się nasłuchałam.

Lata mijały, ja rosłam na bardzo wysoką i silną psychicznie dziewczynę, którą życie ciężko doświadczyło. Mając szesnaście lat, stało się jednak coś, co złamało mnie od środka. Od tamtego czasu, nie ufam już nikomu, a z twardziela zmieniłam się w samotnika, który najlepiej czuje się sam ze swoimi myślami.

Był to wrzesień. Jak zawsze miałam w zwyczaju, wzięłam gitarę i zaczęłam rozszyfrowywać nuty kolejnych piosenek Dżemu. Mój tata zawsze go słuchał, stąd sentyment do tego zespołu. Na szafce obok łóżka leżał laptop, na którym w kiepskiej rozdzielczości trwał finał Mistrzostw Europy 2009. Była przerwa, a ponieważ musiałam jakoś odreagować, zaczęłam śpiewać. Jednak, kiedy została posłana pierwsza w drugim secie zagrywka, odłożyłam instrument i przypatrywałam się kolejnym akcjom. W drużynie juniorek byłam rozgrywającą. Z tego, czego dowiadywałam się od trenerów, podobno całkiem niezłą. Był to dla mnie jedyny sposób, żeby przetrwać ciężkie lata w sierocińcu. Z przerażeniem oglądnęła kolejne sety, jednak, gdy sędzia odgwizdał koniec meczu, zaczęła skakać i krzyczeć z radości. Zadzwoniłam do Maćka – swojego chłopaka, który nigdy nie interesował się siatkówką, ale miałam nadzieję, że z czasem ją polubi. Umówiłam się z nim na wieczór, koło naszej ulubionej kawiarni. Gdy nadeszła upragniona godzina ubrałam się w stosowne do sytuacji ubrania i wyszłam na miasto. W międzyczasie zadzwonił Maciek i powiedział, żebym przyszła na plażę, koło lasu, bo ma dla mnie niespodziankę. Na początku protestowałam, bo był to nieuczęszczany teren i nieoświetlony. Pomimo tego, poszłam. Gdy byłam na miejscu, Maciek stał w towarzystwie kolegów, których nigdy zbytnio nie lubiłam.

- Cześć Nalu! – powiedział i zbliżył się do mnie, łapczywie wpijając się w moje usta. Nie był to zwykły, delikatny pocałunek, jakbym zazwyczaj mnie obdarzał. Zaczynałam się bać.

- Czemu kazałeś mi tu przyjść? – spytałam z niepokojem. Dwóch pozostałych zaczęło się zbliżać.

- Wygraliśmy mecz, tak? Nie pamiętasz, co mi mówiłaś jeszcze całkiem niedawno? – mówił 
lekceważącym tonem. Zaczęłam szukać w myślach, co ja mu mogłam takiego powiedzieć. – „Za wygraną z Francją zrobię wszystko” – złośliwie zmieniał głos.

- A co to ma wspólnego? – zaczęłam się cofać, widząc, jak koledzy Maćka podchodzą coraz szybciej.

- Ty wiesz o co mi chodzi… - mruknął i rzucił się na mnie, przewracając na ziemię. Chłopaki zaczęli się śmiać, a ja przerażona krzyczałam i wyrywałam się Maćkowi, jednak to nic nie dawało. Nie mogłam znieść jego okropnego dotyku i tego wzroku, jakim hiena patrzy się na swoją ofiarę. Błagałam go, żeby mnie zostawił, ale on nie słuchał. Zdarłam sobie całe gardło, jednak moje wołanie przyniosło w końcu upragniony skutek. Podbiegło do nas dwóch potężnych mężczyzn, którzy uratowali mnie od najgorszego. Uciekałam stamtąd najszybciej jak mogłam.

Nie dzwoniłam na policję, ani nikomu o tym nie mówiłam. Bałam się, że Maciek może nie dać za wygraną. Tak przeżyłam kolejne cztery lata – w tajemnicy, nie odzywając się do nikogo, w strachu i nadziei, że zaszyję się gdzieś na końcu świata, gdzie nikt mnie nie znajdzie.

Oto i prolog :) Wróciłam jednak do siatkówki, bo najłatwiej mi się to piszę, bo po prostu to lubię :) Pozdrawiam i proszę, komentujcie!

4 komentarze:

  1. Bardzo fajny styl pisania... i wg fajnie się zapowiada :D
    czekam już na kolejny :)

    całuski ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, że powrocilas z siatkarskim opowiadaniem! Twoj styl jest genialny, wiec nie możesz go marnować :D Początek smutny...mam nadzieję, że "ktoś" odmieni losy bohaterki.
    Czekam na następny i pozdrawiam!

    ****
    zapraszam: spojrzeniem-wyznawaj-mi-milosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń