środa, 16 października 2013

Rozdział 2



                Mecz był zacięty, jednak zakończył się naszą porażką 2:3. Mówi się trudno. Jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Za każdym razem, kiedy chłopaki mnie obejmowali, czułam ten okropny dreszcz, który prześladował mnie od wydarzenia sprzed przeszło czterech lat. Widziałam ich zdziwiony wzrok, kiedy odsuwałam się na większą odległość.

- Dzięki chłopaki i dziewczyny – dodał AA. – Na dzisiaj tyle! Wracamy do hotelu. – zarządził.
Siatkarze, żegnając się ze mną, poszli do szatni, a ja do łazienki. Przecież nie będę się przebierać przy zgrai facetów. Ubrałam swoje jasne jeansy, beżowy sweter i jasne baleriny. Na ramię założyłam torbę treningową z adidasa i ruszyłam w kierunku zielonej tablicy „Exit”. Wychodząc natknęłam się na Grześka.

- Na kogo czekasz? Chłopaki już chyba poszli do hotelu. - powiedziałam.

- Czekam na ciebie. – uśmiechnął się, a ja poczułam dziwny ucisk w żołądku i to bynajmniej nie była niestrawność. – Odprowadzę cię do domu, jeśli ci to nie przeszkadza. Jest już wieczór, może wpadniemy do jakiejś kawiarni…

- Ale ja naprawdę się spieszę, a poza tym, muszę jeszcze coś załatwić. – jak ja mu wytłumaczę, że nie mieszkam w zwykłym mieszkaniu, tylko w sierocińcu z dziećmi, którymi na co dzień się zajmuję.

- Co musisz załatwić? – drążył temat, nie chcąc dać mi spokoju.

- Czeka na mnie dziecko w przedszkolu, muszę się pospieszyć. – tłumaczyłam się.

- Masz dziecko?! – przeraził się.

- Nie! – krzyknęłam. – To nie moje. – powiedziałam nieco spokojniej. – pracuję w domu dziecka. – wyjawiłam mu część prawdy. Grzesiek odetchnął z ulgą, a na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech.

- Lubisz dzieci? – spytał wesoło.

- Nawet bardzo…

- Ja też. Skoro nie mogę iść z tobą, to może dasz mi swój numer? – poruszył brwiami, a mi trudno było odmówić, jednak ostatecznie podałam mu ciąg cyfr, chociaż miałam drobne wątpliwości czy dobrze robię.

- Do zobaczenia. – skromnie się uśmiechnęłam i pobiegłam w kierunku przedszkola, gdzie czekał na mnie Piotruś. Nie powiem, żeby był zadowolony.

- Czemu nie przychodziłaś?! – spytał rozżalony pięciolatek.

- Miałam mecz. Popatrz! – wyciągnęłam z kieszeni cieplutki złoty medal i zawiesiłam małemu na szyi, czym rozwiałam jego niewygodne pytania. Lepiej, żeby nikt się nie dowiedział, że dałam numer Grześkowi. Przełożone nie tolerują, kiedy ktoś z nas zaczyna się z kimś spotykać, albo utrzymywać bliższe kontakty. Z pewnością miałabym wtedy problemy, a jak na razie nie mam się z czego utrzymać, więc jestem zdana na mój dotychczasowy dom i opiekę nad dziećmi, za co dostaję około pięćdziesięciu złotych na tydzień. To bardzo niewiele. Przyprowadziłam chłopca prosto na kolację, z której sama zrezygnowałam. Poszłam do swojego pokoju i rozpakowałam torbę, po czym zawiesiłam medal na półce z trofeami, których trochę mi się nazbierało przez te kilka lat. Wzięłam gorący prysznic i zmyłam z siebie trudy dzisiejszego dnia. Wysuszyłam moje rude, sięgające bioder włosy i położyłam się na łóżku. Wzięłam do ręki „Joyland” i zaczęłam powoli zagłębiać się w lekturę, do godziny 22.27, kiedy usłyszałam dźwięk telefonu. Numer zastrzeżony. Stwierdziłam, że nawet morderca nic mi nie zrobi przez telefon, więc odebrałam.

- Cześć Rudzielcu, tu Bocian! – przywitał mnie znajomy głos, na co szczerze się rozpromieniłam.

- Hej Boćku. – miałam wrażenie, że się uśmiecha.

- Co porabiasz? Nie obudziłem cię? – spytał wesołym tonem.

- A skąd. Czytam sobie.

- O! A co, jeśli można wiedzieć.

- „Joyland”. – odpowiedziałam.

- Lubisz Stephena Kinga? – prowadził wywiad.

- Bardzo.

- Więc mamy podobny gust. Możesz na chwilę wyskoczyć na plażę koło klifu? – spytał z nadzieją w głosie.

- Teraz? – zaczęłam kombinować jakby tu niepostrzeżenie wymknąć się z budynku.

- W tej chwili. Właśnie siedzę sobie na piasku i myślę o twoim precyzyjnym rozegraniu. – roześmiał się, a mi 
zrobiło się ciepło na sercu. – Przyjdziesz?

- Postaram się, poczekaj chwilę. Będę za kilka minut. – wyłączyłam się. Była już ciemna noc, jak to bywało we wrześniu. Rozczesałam włosy, ubrałam bluzę, wysokie trampki i wyskoczyłam przez okno. Z parapetu do ziemi było blisko pięć metrów, więc bezpiecznie zeszłam na grunt spuszczając się na rękach. Pozostawało pytania „jak ja potem wyjdę z powrotem na górę. Może Grzesiu mnie podsadzi”. Roześmiałam się na samą myśl o tej sytuacji. Szłam brzegiem plaży, a moim oczom ukazała się wysoka postać w biało-czarnym polarze. Gdy trochę się zbliżyłam, zauważył mnie.

- Gdzie mieszkasz? W pobliżu nie ma żadnych osiedli, a ty przyszłaś w tempie ekspresowym!

- Po prostu szybko chodzę. – powiedziałam, siadając na piasku, po czym zesmutniałam i utkwiłam wzrok w ziemi.

- Ty coś ukrywasz… - stwierdził po chwili, siadając obok mnie, a mi serce podeszło do gardła. Czułam, że robi się niebezpiecznie. Myślałam, „co on teraz zrobi”. Przełknęłam głośno ślinę i robiłam dobrą minę do złej gry.

- Czemu tak sądzisz? – oparłam się na łokciach i spojrzałam w gwieździste niebo, rozciągające się nad horyzontem. Noc była wyjątkowo ciepła.

- Bo zbladłaś, a poza tym nie chcesz mi nic o sobie powiedzieć. – kontynuował.

- Wcale nie zbladłam, jest mi gorąco! – palnęłam głupotę, a Grzesiek zaczął się śmiać. – To co chcesz niby takiego wiedzieć?

- Na przykład… - roześmiał się ponownie. – Nie wiem jak się nazywasz. Po tym, że mówię do ciebie Nala, mogę się domyślić, że nazywasz się Natalia.

- Wcale nie. – uśmiechnęłam się. – Mam na imię Zofia. Zofia Borowiecka, ale proszę, nie mów mi po imieniu.

- Jak sobie życzysz. Ale dlaczego? – zdziwił się.

- Bo nie lubię swojego imienia. – po wiedziałam po prostu, patrząc w inną stronę, udając, że nie widzę przenikliwego wzroku mojego towarzysza.

-Moje też mnie wkurza. Jakoś tak nieporadnie… Grześ? – było mu całkiem wesoło. – No to idźmy dalej. Ile masz lat, skąd jesteś?

- Mam dwadzieścia lat, urodziłam się w Nowym Jorku i mieszkałam tam przez prawie dziesięć lat.

- A dlaczego już nie mieszkasz? – zabrnęłam w ślepą uliczkę. Zacisnęłam zęby, żeby się nie rozpłakać. Grzesiek chyba zauważył moją trudność w powstrzymaniu łez, ale nie dał tego po sobie poznać.

- W wyniku pewnej sytuacji… - powiedziałam twardym głosem. – Nie mogłam zostać w USA.

- Jakiej? – zaczynał mnie denerwować.

- Nie ważne jakiej, ważne, że jestem tu teraz, żyję i mam się dobrze. Skończyłeś przesłuchanie?! – warknęłam, a mina Grześka wyrażała tylko i wyłącznie szok. Położyłam się na chłodnym piasku i zamknęłam oczy, a ułamek sekundy później poczułam ciepłe wargi Boćka na swoich ustach…
Było mi całkiem przyjemnie. Czułam, jak zatapia swoje ręce w moich gęstych włosach, jednak w mojej głowie zapaliło się światełko ostrzegawcze i zerwałam się na równe nogi jak oszalała. Grzesiek popatrzył się na mnie ze zdziwieniem w oczach.

- Przepraszam… - powiedział i złapał mnie za rękę, a wspomnienia wróciły do mnie w ekspresowym tempie. Wyrwałam się z uścisku.

- To moja wina, zagalopowaliśmy się. Powodzenia na Mistrzostwach. Zawsze będę ci kibicować. – mówiłam zmieszana, bo po chwili szybkim krokiem wracałam do domu, zostawiając osłupiałego Boćka, który zaczął za mną biec, wołając moje imię, prawdziwe imię, jednak ja też przyspieszyłam i na szczęście, a może i nie… wygrałam tą zabawę w berka.

Cześć! Dodaję kolejny rozdział w wasze ręce. Jutro mam konkurs, od którego zależy po części, do jakiego liceum się dostanę, ale mam nadzieję, że sobie poradzę, więc trzymajcie za mnie kciuki! Dzisiaj mecz Sovia vs Zaksa, jak obstawiacie? Pozdrawiam i zachęcam do komentowania!

2 komentarze:

  1. Powodzenia na konkursie!
    Chyba nie potrafie wybrac, komutanı kibicowac...obydwie druzyny uwielbiam... Niech wygra lepszy. :)

    Szkoda, ze przeszlosc Nalı tak wplywa na terazniejszosc... Mam nadzieje, ze Bociek bedzie zabiegal o spotkania z Nala :))

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie szkoda mi Nali, współczuję jej tego co przeżyła. Liczę na to, że mimo tego wszystkiego coś między nią, a Boćkiem będzie i oboje będą szczęśliwi.
    pozdrawiam i zapraszam do siebie:
    http://siatkarskie-something-beautiful.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń