niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 7

Chciałam wstać i udać się w stronę domu, ale Grzesiek mi to uniemożliwił, zachłannie wpijając się moje usta. Zamknął mnie w swoim szczelnym uścisku. Kiedy mnie puścił, dotknął mojego policzka opuszkami palców i utkwił wzrok w moich oczach. Promiennie się uśmiechnęłam, co zaowocowało iskierkami w jego patrzałkach.

- Chyba nie muszę już nic mówić. – powiedział.

- Teraz już nie. – tym razem to ja musnęłam jego usta, stając na palcach. Nasze „zajęcie” przerwał Ferens, który nadszedł całkiem niespodziewanie.

- Oj... – zmieszał się. – Nie chciałem wam przeszkadzać, ale idziecie na górę? – wskazał kciukiem na swój dom.

- Tak, idziemy. – zerknęliśmy na siebie ukradkiem i poszliśmy za Wojtkiem.

    Do końca imprezy nie wspominaliśmy o tej sytuacji. Wymienialiśmy tylko między sobą ukradkowe spojrzenia i nikłe uśmiechy. Bliżej poznałam Monikę i Hanię. Muszę powiedzieć, że były niezwykle sympatyczne. Wymieniłam zdania na temat rozegrania razem z Gumą, na co miałam ochotę od dłuższego czasu i posłuchałam zwierzeń nietrzeźwych kolegów Wojtka. Było już grubo po drugiej w nocy i stwierdziliśmy z Grześkiem, że musimy wracać. Wychodziłam z podziwu, patrząc na Boćka, który przy swoich kolegach prawie nie tknął alkoholu. Prawdziwy sportowiec. W milczeniu doszliśmy do mieszkania. Całe przyjęcie zastanawiałam się, co będzie, jak wrócimy. Cieszyłam się, że odeszliśmy od wszelkich komentarzy na temat naszego pocałunku.

- Idziesz spać? – zadał mi pytanie, kiedy przebrana w pidżamę chodziłam po mieszkaniu, nie mogąc zebrać wszystkich swoich rzeczy.

- Tak, a ty? – „kleiliśmy” rozmowę.

- Nie wiem, to zależy od ciebie. Możemy coś pooglądać, posiedzieć sobie… - mówił. Roześmiałam się.

- Grzesiek, dochodzi trzecia! Jak ty jutro wstaniesz na trening?

- Może masz rację… Dostanę całusa na dobranoc? – poprosił z miną rozżalonego dziecka.

- Naturalnie. – podeszłam do niego i wspięłam się na palce. Chciałam trafić w policzek, ale Bociek obrócił twarz i pocałowałam go w usta. Niewinny buziak, przerodził się w namiętny pocałunek. Poczułam, jak jego ręce wędrują na moją talię. Objęłam go za szyję i tak oto wyglądało nasze pożegnanie przed snem…

Dwa dni później…

    Siedziałam na trybunach, w koszulce ZAKSY, niestety mojej meczowej, ale Grzesiek obiecał mi, że za parę dni załatwi mi swoją. Kędzierzynianie mieli rozegrać dzisiaj mecz z Czarnymi Radom. Oczywiście byli faworytami, ale nigdy nie byłam do końca przekonana kto wygra. Przekonałam się o tym na samych meczach ME. Siatkarze wyszli na boisko i zaczęli się rozgrzewać. Śledziłam wzrokiem Grześka, który też odnalazł mnie w tłumie kibiców i wesoło się uśmiechnął. Miał jakiś problem z plecami, więc w pierwszej szóstce wyszedł Dominik Witczak. Wkrótce mecz się zaczął. Cały czas było widać stanowczą dominację ZAKSY. Kombinacyjne rozegrania Zagumnego i techniczne ataki Dominika znacznie poprawiły jakość spotkania. Podopieczni Świderskiego wygrali 3:0. Wszyscy zaczęli się rozchodzić. Zeszłam z trybun w okolice szatni i czekałam na Boćka. Jako ostatni wyłonił się zza drzwi.

- Cześć Miedziana. – szepnął, całując mnie w czoło (jakieś nowe zwyczaje).

- Grzesiu, wiem, że bolą cię, plecy i trudno ci się schylać, ale od kiedy całujesz mnie w głowę, co? – roześmiałam się i stanęłam na krześle, przez co byłam od niego wyższa o klika centymetrów.

- Rozwiązałaś problem. – powiedział i mnie objął, po czym zachłannie wpił się w moje usta. Całowaliśmy się, dopóki na korytarz nie wypadła cała zgraja zawodników, którzy momentalnie zaczęli gwizdać. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Zważając na ból w kostce, ostrożnie zeszłam z krzesła i za rękę wyszliśmy z hali.

Wróciliśmy do domu i zajęliśmy się swoimi sprawami. Wkrótce odezwał się mój telefon. Odebrałam. To, czego dowiedziałam się w ciągu kilku sekund rozłożyło mnie na łopatki. Rzuciłam telefon na łóżko, a po chwili osunęłam się po ścianie i zaczęłam płakać. Piotrek trafił do grona aniołków. Pomimo naszych starań nie udało się chłopca uratować. Nie mogłam się opanować. Ukryłam twarz w dłoniach i wylewałam łzy nad jego nieszczęsnym losem. Wtedy do pokoju wszedł Grzesiek, którego kompletnie zignorowałam.

- Nala, co jest? – przytulił mnie, dziwiąc się nad czym tak rozpaczam.

- Pamiętasz tego chłopca, dla którego organizowaliśmy mecz charytatywny? – spytałam.

- Jasne. – odparł. – Czy on… - dodał po chwili, a ja przytaknęłam i znowu zaczęłam łkać. Wtuliłam się w Grześka i tak siedzieliśmy kilkanaście minut. Stwierdziłam, że muszę zacząć normalnie funkcjonować. Bociek zaofiarował mi swoją pomoc i zrobił kolację. Wzięłam gorący prysznic i usiadłam na krześle w kuchni, po czym utkwiłam wzrok w bezlistnym drzewie za oknem.

- Zjesz coś? – usłyszałam zmartwiony głos Grześka.

- Mogę zjeść. – wychrypiałam pociągając nosem. – Kiedy masz kolejny mecz? – spytałam, chcąc zejść na inne tematy.

- Kolejny będzie z Olsztynem za tydzień. Druga kolejka, a potem Super puchar.

- Będziesz grał?

- Jeśli Świder mi pozwoli… - uśmiechnął się nikle. – Wyjdziemy wieczorem na spacer? Jest ciepło. – zaproponował.

- W sumie, to bardzo chętnie… - powiedziałam i zabrałam się do konsumowania mojej porcji. Za godzinę byłam gotowa do wyjścia. Widziałam, jak Bociek stara się odciągnąć moje myśli od śmierci Piotrusia, co było dla mnie bardzo pomocne.

Grudzień...

    Zbliżały się święta, a razem z nimi nieunikniony wyjazd Grześka do rodziny. Zaczęłam wynajmować mieszkanie. Całkiem ładne, jasne, przytulne na obrzeżach  miasta, jednak nie daleko osiedla, na którym mieszkał Bociek. Pozbierałam się po śmierci Piotrka i zaczęłam żyć dalej. Na szczęście Maciek nie uprzykrzał mi życia, chociaż cały czas miałam nieprzyjemną świadomość jego bliskości. Ponieważ było mi smutno samej w mieszkaniu, kupiłam psa. Zazwyczaj, w malutkich mieszkankach ludzie mają yorki i spaniele. Ja znalazłam malamuta askalańskiego. Na razie był szczeniakiem, ale za kilkanaście miesięcy stanie się olbrzymią bestią. Mojego pupila nazwałam Frodo, jako wielbicielka Władcy Pierścieni. Po dwóch tygodniach załatwiania spraw związanych z moim miejscem zamieszkania, w końcu mogłam odpocząć. Moja kostka powoli wracała do zdrowia i powoli zaczynałam chodzić na siłownie, a później normalnie trenować. Bliżej zakumplowałam się z koleżanką z uczelni. Przynajmniej miałam z kim pogadać o babskich sprawach, a nie tylko o dobrym rozegraniu.


    Pewnego dnia umówiłam się z Tośką. Miała do mnie przyjść i przenocować, bo w mieszkaniu miała remont i malowaną sypialnię. Usłyszałam dzwonek. Wyszłam z pokoju i otworzyłam drzwi... Poczułam jak serce przestaje mi bić...

 

Przepraszam, że tak późno, ale dużo nauki mi się nazbierało :)

3 komentarze:

  1. Bardzo się cieszę, że Grzesiek zrobił pierwszy krok, ale coś mi się wydaje,że to nie koniec jej kłopotów;/
    Pozdrawiam;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny blog ;) liczę, że niedługo pojawi się kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń