niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 4

    Przez cały kolejny dzień nie mogłam się na niczym skupić. Myślałam o Grześku, o tym jak bardzo go zraniłam, jednak nie wiedziałam, czy coś naprawdę do niego czułam. Nie wiedziałam jak wyglądała miłość, co to za uczucie. Skąd mogłam wiedzieć, czy kolejny mężczyzna nie potraktuje mnie jak szmacianej lalki? – Te przemyślenia nurtowały mnie cały kolejny tydzień. Chodziłam na treningi, gdzie na bieżąco spotykałam się z Grześkiem, udając, że go nie widzę. Widziałam, że przez to nie jest wygodniej ani mi, ani jemu. Cały czas czułam na sobie jego spojrzenie, spojrzenie smutnych, szarych oczu, bez iskierek, które zawsze iskrzyły w jego patrzałkach. Ciężko mi było znieść świadomość, że to wszystko moja wina. Jednak byłam twarda i nie skupiałam się na tym co było. Szłam do przodu i nie patrzyłam w przeszłość. Zostawiłam złe wspomnienia, zostawiłam Gdańsk i stałam się znowu tą przestraszoną myszką, z której przebrania zawsze wyciągał mnie Bociek. W drużynie byłam brana za doświadczoną zawodniczkę, przez co często spotykałam się z dobrymi opiniami ze strony zawodniczek i sztabu szkoleniowego. Moje życie było… zwykłe. Nie miałam problemów, poza dręczącymi mnie myślami z przeszłości i smutnym Grześkiem. Udawało mi się skupiać na teraźniejszości, jednak jeden list mi w tym przeszkodził. List od mojej przyszywanej siostry, z którą wychowywałam się przez dziesięć lat.

Nala Ratuj!
Piotrek jest ciężko chory. Ma białaczkę. Nie mamy pieniędzy, żeby sfinansować leczenie, a przełożona nie chce rozwinąć żadnej akcji. Wiemy, że jesteś w Kędzierzynie świetną siatkarką. Proszę pomóż nam. Boję się, że chłopczyk nie dożyje zimy. Mamy mało czasu, tylko dwa miesiące, a ponad czterdzieści tysięcy do zebrania. Wiem, że potrafisz, że dasz radę, tylko proszę, zrób coś – dla NIEGO!
                                                                                                                                                  Gośka

  
 Czytając ten list, łzy płynęły mi po policzkach. Musiałam szybko zacząć działać. Na koncie miałam tylko cztery tysiące dawnych oszczędności. Byłam gotowa nawet sprzedać mieszkanie, byle uratować mu życie. Zadzwoniłam do dziewczyn z drużyny i poprosiłam, żeby zgodziły się zagrać mecz charytatywny. Oczywiście się zgodziły, czyli połowa sukcesu była już po mojej stronie. Teraz został prezes. Udałam się na halę, a stamtąd do biura.

- Dzień dobry panie prezesie. – przywitałam się, podając dłoń siwemu mężczyźnie.

- Dzień dobry. Z czym przychodzisz Zosia? Dziewczyny coś wspominały o meczu charytatywnym.

- Tak. Właśnie o to chodzi. To znaczy… znam małego chłopca, który ciężko zachorował na białaczkę. – powiedziałam. – Jest z domu dziecka i potrzebuje czterdziestu tysięcy na leczenie. Te pieniądze mogą mu uratować życie. Chciałam pana poprosić o zorganizowanie meczu ZAKSY z naszą drużyną. Jestem pewna, że byłoby wielu chętnych, którzy wsparliby Piotrka. Co pan na to? – spytałam z wątpliwością.

- Jestem jak najbardziej za. To bardzo szczytny cel. Myślę, że ten pomysł wypali i przyniesie chłopcu pomoc. Zajmiemy się tym. Na kiedy potrzebujesz tych pieniędzy?

- Za dwa miesiące trzeba opłacić operację. – powiedziałam.

- Doskonale. W takim razie dziewiąty listopada. – rzekł, zerkając na kalendarz.

- Dziękuję panu! – krzyknęłam i rzuciłam się mężczyźnie na szyję. Prezes zaczął się śmiać i też mnie przytulił. Chyba zdawał sobie sprawę, że bardzo mi zależy na tej akcji.
Wyszłam z gabinetu prezesa i kierowałam się ku wyjściu z hali. Po drodze natknęłam się na Grześka.

- Cześć. – mruknął, patrząc się na mnie swoim pozbawionym radości wzrokiem.

- Hej. – powiedziałam ledwo dosłyszalnie i wyszłam przez główne drzwi zdając sobie sprawę, że każdym słowem tak bardzo go ranię.
   
      Po kilku dniach zaczęły się przygotowania. Do meczu został tydzień. Trenowałyśmy bardzo zawzięcie. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Wysłałam do Gdańska swoje oszczędności, nie patrząc na to, że miałam problem ze spłatą czynszu, który odłożył mi się już z dwóch miesięcy. Poważnie bałam się, że stracę dach nad głową, jednak większy niepokój ogarniał mnie na myśl o zdrowiu i losie Piotrusia. W końcu nadszedł upragniony dzień meczu. Składy zostały wyznaczone. Żeby przyciągnąć większą ilość widzów w drużynie grało czterech siatkarzy i dwie zawodniczki. Okazało się, że plan wypalił. Grałam z Dominikiem Witczakiem na ataku, Możdżonkiem na środku, Piotrkiem Gackiem na Libero, Dianą na pierwszym przyjęciu i Ruciakiem na drugim. Mecz był genialnym widowiskiem. Trybuny były zapełnione niemal do ostatniego miejsca. Jedyne, co mogło mnie martwić, to lekki ból w kostce, który uniemożliwiał mi wysokie rozegrania, jednak i bez tego akcje wyglądały imponująco. Zebraliśmy trzydzieści cztery tysiące. Skąd wziąć jeszcze sześć? Przecież nikt mi nie podaruje. Podjęłam decyzję. Sprzedam mieszkanie i kupię kawalerkę z jednym pokojem, trudno w końcu mi się zwróci i kupię coś większego. Jak pomyślałam, tak zrobiłam, jednak był mały kłopot. Nie mogłam znaleźć mieszkania, które odpowiadałoby moim finansom. Dwie nocy spędziłam u Diany, która cały czas popierała mnie w moich decyzjach. Proponowała mi nawet małą pożyczkę, jednak nie dałam się namówić. Wtedy zaczął się dla mnie ciąg niepożądanych zdarzeń, które całkiem minęły się z moim planem.

    Pewnego dnia grałam na treningu. Bardzo się poświęcałam, wystawiałam z każdej piłki i broniłam co się dało. Dokuczała mi moja kostka, jednak wtedy przesadziłam. Na halę tradycyjnie weszli siatkarze, a ja jak głupia wystawiałam do prawego ataku upadając na wygiętą stopę. Poczułam pulsujący ból w okolicach stawu skokowego i z potwornym jękiem osunęłam się na ziemię. Zaraz pojawiły się przy mnie dziewczyny i on… Bociek, a za nim pół ZAKSY wbiegło na płytę boiska. Leżałam, trzymając się za nogę i zwijając się z bólu. Nie mogłam wytrzymać. Łzy ciekły mi z kącików oczu, kiedy Grzesiek mocno ścisnął mi nogę. Poczułam natychmiastową ulgę. Po chwili pojawili się też fizjoterapeuci. Grzesiek ostrożnie rozsznurowywał mi buta, uważając, żeby nie dotknąć kostki. Robił to z taki skupieniem i delikatnością, że przestałam się bać, że straszliwy ból wróci. Czułam się w jego rękach… bezpieczna?

- Staw skokowy? – spytał trener, stojąc za maserem.

- Pewnie tak. – powiedział. – Chodź, przeniesiemy ją za boisko. – zwrócił się do Boćka i zabrał się do podnoszenia mnie.

- Nie ma takiej potrzeby. – powiedział Grzesiek i wziął mnie na ręce, podnosząc jak piórko.

- Zrobisz sobie coś! Uważaj. – przestraszyłam się, że chłopak nabawi się kontuzji.

- Wolisz, żeby Wojtyński ciągnął cię po boisku? – uśmiechnął się.

- No… nie. – mruknęłam i złapałam się go za szyję. Atakujący przeniósł mnie do kwadratu i położył ostrożnie na ziemi, kładąc moją nogę na krześle. Znowu objął swoją wielką ręką moją nogę i ściągnął z niej Asicsa, co przysporzyło mi masę bólu. Nie wytrzymałam i znowu krzyknęłam, jednak tym razem cztery razy ciszej.

- Przepraszam, ale to było najdelikatniej, jak się dało. – powiedział.

- Nie ma sprawy. – wychrypiałam. Bociek wziął do ręki spray i schłodził mi kostkę. Wtedy pojawił się Wojtyński i zajął się opatrunkiem.

- Dobra robota Grzegorz… - powiedział maser i bardzo niedelikatnie złapał moją kostkę, na co gwałtownie się skrzywiłam i obróciłam głowę, zasłaniając twarz dłońmi, wydając z siebie dźwięk zbliżony do rozpaczliwego, stłumionego jęku.

- Delikatnie matole! – siatkarz ryknął na fizjoterapeutę, co wywołało u mnie szok. Wojtyński chyba się wkurzył. Spojrzał na wzburzonego Grześka.

- Będziesz mi mówił jak mam pracować?! – wydarł się.

- Jak nie masz pojęcia, to tak!

- Jak chcesz, to zawieź ją do szpitala. Nie biorę odpowiedzialności za wszelkie urazy. – powiedział i wyszedł z hali. Bociek, jakby nigdy nic, usiadł obok mnie i znowu podniósł moją stopę. Zaczął delikatnie ściągać część skarpetki, żeby odsłonić potwornie spuchniętą kostkę.

- Ale się załatwiłaś… - mówił, wyciągając z apteczki maść na obrzęki. – Chyba skończy się na szpitalu…

- O nie… - uniosłam się na łokciach i przyglądał się spokojnym ruchom Boćka.

- Ale nie martw się. Jeszcze będziesz grać w reprezentacji. – powiedział, szczerze się uśmiechając. Zrobiło mi się ciepło na sercu.
Godzinę później…
Czekaliśmy z Grześkiem w Sali szpitalnej na wyniki badań. Ja leżałam na łóżku, a Bociek siedział na krześle. Trwała niezręczna cisza, którą przerwał atakujący.

- Podobno sprzedałaś ostatnio mieszkanie. Masz gdzie mieszkać? – spytał.

- A skąd wiesz? – zdziwiłam się.

- Nie ważne. Znalazłaś już jakiś dom? – drążył temat. Poczułam się głupio.

- No tak właściwie, to jeszcze nie… - mruknęłam. – Ale to kwestia kilku dni. Musiałam działać szybko, mieszkanie może poczekać, a życie nie… - spuściłam głowę.

- Wiem. Też bym tak zrobił na twoim miejscu. – uśmiechnął się. – Chociaż nie jestem pewien, czy wystarczyłoby mi odwagi.

- Żaden wyczyn… - westchnęłam. – Jak ci na kimś zależy, to jesteś zdolny zrobić dla tej osoby wszystko.

- A dla ciebie co mogę zrobić? – spytał ni stąd, ni zowąd, biorąc mnie za rękę

- Ale o co… - zmieszałam się.

- Wiesz, że zależy mi na tobie bardziej, niż na złocie olimpijskim?

- Grzesiek, ale rozmawialiśmy o tym…

- Ale ja nie pozwolę ci odejść… - powiedział. – zamieszkaj ze mną. – Przez te parę dni, aż znajdziesz mieszkanie. – prosił.

- Nie mogę! Przecież nie będę ci się napataczać! Prawie się nie znamy… - mówiłam.

- Czemu nie zachowujemy się tak, jak miesiąc temu… na plaży, czy na boisku? – spytał, a mnie
zatkało.

- Zachowujemy się tak jak przystało na porządnych ludzi… - naszą rozmowę przerwał lekarz, który wszedł do Sali z kwaśną miną. Wiadomości, które przyniósł były dla mnie potężnym ciosem.

Przepraszam, że nie dodawałam tak długo, ale mam nowy komputer i zanim wszystko tu ogarnęłam, to trochu zeszło, a jeszcze mój "kochany" młodszy brat mi schował pendriva i zanim go uprosiłam, żeby mi oddał, to minęły wieki :) Pozdrawiam!

5 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że to nie koniec jej siatkarki przygody i że zamieszka z Gerześkiem;)
    Pozdrawiam;*

    OdpowiedzUsuń
  2. czekam na cd. :D ja chyba nie rozumiem tych bab:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Och Grzesiu tak sie stara... Nala musi mu zaufac! No i oczywiscie okreslic sie czy czuje cos do niego czy tez nie... Mam nadzieje, ze zamieszkaja razem:)
    Pozdrawiam i czekam na kolejny :D Mam nadzieje, ze ukaze sie szybko:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Grzesiek tak się stara, a ona tak się zachowuje wobec niego... szkoda mi go.
    mam nadzieję, że wszystko się ułoży :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. świetny rozdział! Bociek jest cudowny, a ona powinna dać mu szansę...
    oby tylko nie stało się nic strasznego, bo zaniepokoiłaś mnie tą końcówką.
    Pozdrawiam i zapraszam na nowy:
    http://siatkarskie-something-beautiful.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń